Wieczny replay przyrody. Człowiek i natura w Zapiskach nosorożca Łukasza Orbitowskiego

Łukasz Orbitowski to jeden z ciekawszych polskich autorów prozy najnowszej, jednak znany raczej z twórczości stricte literackiej, nie zaś reporterskiej. Zapiski nosorożca stanowią, wedle słów autora, „dziennik podróży”[1] lub zbiór „pocztówek” z „podróży po drogach, bezdrożach i legendach Afryki”. Przedstawił w nich kolejne etapy trzytygodniowej podróży po RPA, w której trakcie odwiedził rozliczne rezerwaty przyrody oraz największe miasta (Kapsztad, Santa Lucia, Johannesburg). Początkowo zaznajamiani jesteśmy się z południowymi regionami kraju, by z czasem, wraz z podróżnikiem, ruszyć na północ.





Narracja Orbitowskiego skupia się z jednej strony na wrażeniach z pobytu w byłych kolonialnych miastach, z drugiej strony istotną częścią opowieści pozostają doświadczenia wynikające z bliskiego kontaktu z naturą. Te dwie sfery: historii i kultury oraz przyrody, nieustannie przenikają się w afrykańskich obrazach. Takie przedstawienie Afryki sprawia, że od tego, co nam, Europejczykom, najbliższe, stopniowo przechodzimy do tego, co coraz bardziej tajemnicze, dzikie i inspirujące. To swoista penetracja, podróż do źródła, w głąb Czarnego Lądu. Uczucie wnikania, obcowania z „afrykańskością” dodatkowo potęgują tamtejsze legendy, które podróżnik zbiera i spisuje przez całą podróż.

Wyczulenie na przyrodę, którą można nie tylko podziwiać, ale z którą da się także wejść w interakcję, skutkuje opisem podkreślającym dzikość tego, co na zewnątrz człowieka. Chociaż w początkowych partiach tekstu mówi się z ironią o tym, iż Afryka to przecież „nic wielkiego” – zwłaszcza w kontekście postępującego „kurczenia się” świata i niemal nieograniczonych możliwości podróżniczych człowieka – to kolejne fragmenty całkowicie temu zaprzeczają. Owo obcowanie z nieznanym wywiera tym silniejsze wrażenie na podróżnika; w pewnym momencie stwierdza on wręcz, iż nie rozumie tego, co wydarzyło się podczas podróży, nie pojmuje „woli pchającej na drzewo ciało pawiana, silne i pocieszne, nie mam pojęcia, jaką tajemnicę skrywały oczy antylop”[3]. Podczas podróży nie zdołał odkryć, jaki sekret skrywają góry czy jeziora. Doświadczenie niepoznawalnego ogromu przyrody prowadzi go do dalszej negacji tego, czy możliwe jest objęcie przyrody rozumem, a także do postawienia tezy, że najbliżej „prawdziwej” Afryki, przedkolonialnej i  pierwotnej można znaleźć się dopiero dzięki zbliżeniu z tubylczymi plemionami[1].

W Zapiskach dał Orbitowski sugestywne wizje afrykańskiej przyrody oraz uwydatnił relację łączącą człowieka z naturą. Pojawiają się tu rozliczne partie, w których stara się uchwycić nadzwyczajność i egzotyczność Afryki. Dokonuje tego między innymi dzięki wykorzystywaniu hiperboli w opisie wybranych elementów krajobrazu, przydając im tym samym nieskończoności, ogromu. Istotne w sposobie obrazowania przyrody jest również pokazanie jej warstwowości, złożoności, a co za tym idzie – żywości. Ocean to nie tylko potęga, to też tajemnica – ogrom złożony z mniejszych fragmentów. Z ową jednością-wielością i bezmiarem oceanu kontrastuje małość, wręcz iluzoryczność człowieka, który okazuje się tylko dłońmi „czochrającymi plaże”, przebierającymi w piasku w poszukiwaniu muszli. Potęga oceanu jest cicha, a jego „życie” to niekończąca się powtórka, wieczny replay przyrody.

W książce zostaje uchwycona również jej brutalność, nieustępliwość oraz siła, górujące nad tym, co jest w stanie stworzyć człowiek. I tak Kapsztad – jedno z pierwszych miast odwiedzonych przed podróżnika i zarazem pierwsza placówka handlowa, którą założyli holenderscy osadnicy – „wspina się na zbocze starożytnej góry”, lecz to nie ono jest źródłem zachwytu. Zachwyt budzi u turysty owa starożytna góra, której „wiatr rozpruł kości”[1]. Żywioł to siła potężniejsza od ludzkich osiągnięć, zdolna do niszczenia, a więc i groźna. W innym miejscu  podróżnik porównuje ludzkie domostwa do niewielkich, delikatnych świetlików, które „tkwią w potężnym uścisku gór”[1]. I jeszcze: „U podnóża gór zgromadziły się domki, ledwo widoczne spomiędzy zieleni”[1]. Istotny jest więc wektor, wedle którego Orbitowski buduje swoją wizję Afryki: od kultury w głąb przyrody. Taki kierunek pozwala podkreślić wtórność kultury względem pierwotności afrykańskiej biosfery. Opis piętrzącej się ponad Kapsztadem Góry Stołowej wskazuje na dominację natury. Człowiek-zdobywca w porównaniu z przyrodą to jedynie owad ubrany w barwny kostium. Jego „zdobywczość” i „władza” są rodzajem iluzji. Orbitowski odwraca antropocentryczną perspektywę i czyni z człowieka obiekt widowiska dla potężnych i wiecznych „garbatych olbrzymów pogrążonych we śnie”[1] – gór Afryki. Z kolei gdy podróżnik znajduje się w parku widokowym Golden Gate, górskie pasma zatopione w promieniach słońca postrzega jako ruiny starożytnej cywilizacji.

W opisach przyrody niejednokrotnie powracają też wzmianki o ciałach niebieskich. Orbitowski stwierdza wręcz, że słońce afrykańskie „jest jakimś innym rodzajem słońca” – jego ciepło wydaje mu się o wiele większe niż w innych miejscach świata. Księżyc, który wschodzi na afrykańskie niebo, jest z kolei „gigantyczny”[1]. Ponownie wykorzystywana jest więc hiperbolizacja przyrody. Ważne w tym kontekście pozostaje także spotkanie człowieka z bezmiarem kosmosu. Z jednej strony bezgraniczna pustka wszechświata, w którym można się zatracić do tego stopnia, że czas staje się czymś względnym, z drugiej człowiek – mały, wręcz naiwny w tym zestawieniu, śledzący niebo przy pomocy aplikacji i kolonizujący podniebne sklepienie samolotami czy satelitami. Obcowanie z przyrodą okazuje się więc rodzajem doświadczania metafizycznego, liminalnego[2].

Afryka Orbitowskiego jawi się jako przestrzeń niezwykle sensualna, wyrazista w doświadczaniu, możliwa do odbierania zarówno za pomocą zmysłów dystansu, jak i tych bezpośrednich. Przyroda ma charakter wszechogarniający, a turysta podświadomie dąży do bliższego obcowania z nią i – co za tym idzie – do zatracenia się w niej. Antropomorfizowana natura staje się świadkiem spektaklu ludzi – zarówno ludności autochtonicznej, byłych kolonizatorów, jak i turystów.

Odrębnym elementem owej dzikiej afrykańskiej przyrody pozostają zwierzęta, którym w Zapiskach poświęcono wiele uwagi. Jak zaznacza podróżnik już na samym wstępie, miłość do nosorożców i pawianów była jedną z jego głównych inspiracji do odwiedzenia i opisania Afryki[1]. Pojawiają się tu również egzotyczne gatunki ptaków, różnego rodzaju małpy, antylopy, bawoły, hipopotamy, krokodyle, lwy, gepardy i lamparty, a szczególne miejsce zajmują nosorożce. Zwierzęta są „kustoszami” świata, strażnikami tajemnicy przyrody. To, co dzikie, pierwotne i wolne, nosi w sobie obietnicę transcendencji. Chociaż według turysty zwierzęta nie odczuwają wstydu, to ich zachowania w istocie nie różnią się wcale od zachowań ludzkich.

Pingwiny łudząco przypominają podróżnikowi ludzi, kiedy leżą na plaży niczym turyści na wakacjach – w ich ruchach kryje się świadomość istnienia, niedająca się sprowadzić do prostego instynktu. Pingwin zsuwający się po skale ma w sobie coś ze skupienia archeologa, który brodzi wśród węży, wtulone w siebie hipopotamy przypominają wojowników sumo zmęczonych walką[1], stado pawianów zachowuje się „niczym kibice po zwycięskim meczu”[1] – jedzą spokojnie, ganiają się i walczą przed samą maską samochodu, wolne od wszelkich ambicji człekokształtnych [1], sowa to w istocie „niesamowite ptaszysko”[1] pilnujące skarbów swojego domu, leśny duch Afryki, zaś w stadzie lemurów można doszukiwać się pewnego rodzaju organizacji społecznej.

W oczach podróżnika nad wszystkimi zwierzętami górują jednak nosorożce. Dzieje się tak za sprawą ich małej liczebności oraz wiążącej się z tym groźby wyginięcia. Oprócz tego są one „artefaktem” dawnego świata – nosorożec stanowi niejako synonim przedkolonialnej Afryki, przechowuje pamięć o świecie „przedprzemocowym”, prawdziwie wolnym. To on jako jedyny przedstawiciel świata ożywionego łączy w sobie dwa porządki, doczesność i wieczność, przyrodniczą przyziemność i metafizykę[16]. Sposób, w jaki wojażer mówi o nosorożcach, wyraża bodaj najpełniej jego stosunek do przyrody – największej i najtrudniejszej księgi, którą człowiek powinien studiować, ale której nigdy nie zrozumie. Nie pozostaje obojętnym również na problem kłusownictwa, obnażając niedorzeczność tego rodzaju ludzkich zachowań.

Zwierzęta z jednej strony są więc strażnikami przyrody, stanowią byty niemal metafizyczne, z drugiej w swej odrębności pozostają ludziom bardzo bliskie. Człowiek w porównaniu z nimi i w zderzeniu z tajemnicą przyrody jest niczym dziecko – naiwne i nieświadome. Przyroda to Inny, którego nie należy się bać, Inny, z którym trzeba wejść w interakcję, starać się go zrozumieć, współistnieć z nim.

Zapiski nosorożca Łukasza Orbitowskiego dają się odczytywać w perspektywie ekologicznego zaangażowania. Namysł ekologiczny splata się tu silnie z refleksją postkolonialną, wynikającą z politycznej przeszłości RPA. Owe doświadczenia warunkują potrzebę głębszego wniknięcia w przestrzeń Afryki i dotarcia do tego, co leży u samego podłoża każdej cywilizacji – jej środowiska i pierwocin twórczych. Autor, sięgając po ironię, dystansuje się wobec wizji człowieka jako tego, który panuje nad przyrodą. Zdecydowanie odcina się od optyki opartej na antropocentryzmie, wytyczając zwierzętom szczególną rolę w świecie. To w nich chce widzieć strażników tajemnicy świata, której poznania człowiek wyrzekł się z chwilą zwrócenia się przeciw przyrodzie. Ludzie to w istocie tylko kolejny element biosfery[3], w swym zaślepieniu wizją zysku często obracający się przeciwko temu, co łączy ich z naturą. Dopiero kontakt z nią, z jej dzikością, pozwala dotrzeć do tego, co wydawało się utracone – planu metafizycznego. Z owego kontaktu człowiek wychodzi jednak z poczuciem niezrozumienia, przerasta go owa pozamaterialna perspektywa, na nic zdają się tu kulturowe schematy, ramy interpretacyjne, kody symboliczne.

Pisarz udzielił również głosu zwierzętom, najwyrazistszym przykładem tego jest sam tytuł książki, który zwraca uwagę na chęć utrwalenia w literaturze majestatycznych stworzeń zagrożonych wyginięciem. Tym samym Zapiski nosorożca mogą być analizowane w kontekście rozważań z nurtu animal studies[4], z jednej strony człowiek zostaje tu ulokowany w relacji do tego, co nie-ludzkie, z drugiej zaś zwierzęta również mają tu głos. Pozycja ta wpisuje się w o wiele szerszą dyskusję na temat kategorii natury i kultury[5].


autor: Kinga Wyskiel

 

Bibliografia:

[1] Ł. Orbitowski, Zapiski nosorożca, Kraków 2014.

[2] V. Turner, Proces rytualny. Struktura i antystruktura, przeł. E. Dżurak, wstępem opatrzyła J. Tokarska-Bakir, Warszawa 2010.

[3] J. Fiedorczuk, Ekokrytyka: bardzo krótkie wprowadzenie, „Fragile”, źródło: https://fragile.net.pl/ekokrytyka-bardzo-krotkie-wprowadzenie/ [data dostępu: 22.04.2022 17:19].

[4] C. Wolfe, Animal studies, dyscyplinarność i post(humanizm), przeł. K. Krasuska, „Teksty Drugie” 2013, nr 1–2, s. 125–153.

[5] B. Kotowa, Natura czy kultura?, „Chowanna” 2016, nr 2, s. 17–28.


Komentarze