Między utopią a horrorem – Świetlista republika Andrésa Barby

 

Wydawałoby się, że utopię od horroru dzieli przepaść, ale Andrés Barba w swojej Świetlistej republice balansuje pomiędzy narracją o potworach a wizją idealnego społeczeństwa. Gra z konwencjami powoduje, że książka otwiera się na wiele interpretacji.

Pierwszą książką Barby, z jaką miałam szansę się zapoznać, były Małe rączki, przerażająca opowieść o dziewczynce, która po śmierci rodziców trafia do sierocińca. Zmaga się początkowo ze swoim niedopasowaniem, obcością i samotnością, a także wrogim nastawieniem ze strony pozostałych podopiecznych. Marina – bo tak ma na imię – znosi kolejne upokorzenia, aż w końcu proponuje pozostałym dziewczynkom udział w tajemniczej zabawie. Te same motywy są obecne we wcześniejszej książce Barby – Świetlistej republice. To historia o dzieciach, tajemnicy i grozie. Jednak o ile Małe rączki mają wyraźnie posępny wydźwięk – emanują chłodem, apatią, smutkiem, pustką i lękiem, o tyle Świetlista republika budzi ambiwalentne odczucia – z jednej strony opowiada o biedzie, samotności i obcości, z drugiej o równości, braterstwie i dziecięcej kreatywności. Jest to jednak wielkie uproszczenie skomplikowanego portretu społeczeństwa, który Barba przedstawił w swojej książce.



Świetlista republika to „kronika” paniki, „reportaż” o tym, jak rodzi się strach i jak łatwo uznajemy kogoś za obcego. Wszystkie wydarzenia są fikcyjne, tak samo jak miejsce akcji, nie ulega jednak wątpliwości, że w tej fikcjonalnej wizji można znaleźć treści uniwersalne.

Jest to opowieść o nieznanych dzieciach, które pojawiają się nie wiadomo skąd i jak w mieście San Cristobál. Są brudne, dziwnie podobne do siebie, mają na oko 10–13 lat, obserwują, mówią w niezrozumiałym dla nikogo języku i – rzecz jasna – zaczynają coraz bardziej niepokoić lokalną społeczność. Przychodzą z dżungli w upalne dni i zdają się być na wpół prawdziwe, na wpół wymyślone, fantasmagoryczne. Są złudzeniem? Duchami? A może to po prostu przeszłość – nasze utracone dzieciństwo? Sami mieszkańcy San Cristobál zdają się mieć wątpliwości. Tajemnicza trzydziestka dwójka (dalej 32), bo takie miano przez swoją liczebność zdobywają sobie dzieci, rozsadza porządek społeczny i instytucjonalny prowincjonalnego miasteczka. Wzburzenie i lęk mieszkańców sprawia, że dzieci nie tylko zaczynają być postrzegane jako obce czy dzikie, ale zostają odhumanizowane – przypominają niebezpieczne owady. Cała opowieść, czego narrator nie ukrywa, zmierza wprost do katastrofy. Wszystko przecież już się wydarzyło i nic nie można zmienić.

Koncepcja narratora jest więcej niż znacząca, formuje w pewnym stopniu nasz sposób patrzenia na „dzikie” dzieci. Narrator wypowiada się w pierwszej osobie, jednak nie jest to jedno z dzieci z 32, ale mężczyzna, pracownik opieki społecznej, ojciec (a właściwie ojczym), który przybywa z innego miasta. Sam jest więc obcy (chociaż ten aspekt zostaje w książce zepchnięty na dalszy plan); może właśnie dlatego historię „dzikich” dzieci poznajemy z jego perspektywy – osoby wyczulonej na problemy społeczne, rodzica i kogoś, kto sam był początkowo outsiderem.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na dwie opozycje budowane przez Barbę. Pierwsza – przeciwstawienie „dzikie” dzieci–„normalne” dzieci – wydaje się dość oczywista. Szybko mieszkańcy San Cristobál zaczynają porównywać 32 z własnymi dziećmi, będącymi członkami wspólnoty. „Dzikie” dzieci są niecywilizowane, żyją w dżungli, ich język jednocześnie przypomina hiszpański, którym posługują się sancristobálczycy, i jest całkowicie odmienny. Druga opozycja, dzieci–dorośli, którą często podkreśla narrator, pokazuje, że to, co uznajemy za zagrożenie, szybko przenosimy na grunt tego, co znane i swojskie. Słowem klucz jest tutaj oswojenie. „Dzikie” dzieci nie są oswojone, „normalne” tak, a przynajmniej jest to początkowy czynnik różnicujący. Jednak kiedy „dzikie” dzieci zaczynają budzić fascynację w „normalnych” dzieciach, granica między tym, co oswojone, a tym, co nie, zaczyna się zacierać. Dlatego też dorośli baczniej obserwują swoje pociechy, śledzą ich zachowania, tak, jakby one same stały się źródłem zagrożenia.

W posłowiu Piotra Pazińskiego, zatytułowanym nieco przekornie Republika marzeń?, znaleźć można ciekawy trop interpretacyjny, który wskazuje na pewną wspólnotę ideową Barby z Brunonem Schulzem i na jego inspirację Schulzowską wizją „republiki marzeń”. Wydaje się, że społeczność dzieci u Barby nosi znamiona idealnego społeczeństwa – czują one potrzebę wzajemnej bliskości, równości, życia w ukryciu, z dala od konwencji społecznych, ról i kontroli, tworzą coś na kształt własnej „świetlistej” kultury, w której specjalne miejsce zajmują: tajny język, gry i zabawy czy opowiadanie historii, które ma zarówno charakter terapeutyczny, jak i rytualny.

Podczas gdy Schulz pisał o republice dzieci w optymistycznym tonie, Barba zdaje się być bardziej powściągliwy i nie daje się owładnąć entuzjazmowi. Nie ma u niego miejsca na utopię, ponieważ na drodze do jej spełnienia stają: lęk, tajemnica i obcość. Zmieniły się czasy – zdaje się mówić Barba – zmieniliśmy się my, jako homo sapiens, wszystko, co obce, budzi w nas niepokój i strach, nawet jeśli są to dzieci, które do tej pory kojarzyły nam się z niewinnością. Co więcej – cywilizacja, która nie wytworzyła swoich własnych struktur sprawowania władzy i kontroli, wydaje nam się prymitywna, niedojrzała, bliższa rojowi much niż ludzkości. A jednak mimo to republika Barby jest pełna światła – jest w tej dziecięcej społeczności coś, czego mogliby nauczyć się dorośli sancristobálczycy, gdyby tylko chcieli. A tym czymś jest wspólnotowość.

Chciałoby się powiedzieć, że dorośli nie potrzebują tych dzieci, które nauczyły się żyć bez nich, stały się samowystarczalne, nawet jeśli samowystarczalność często oznacza tu kradzieże, napady i morderstwa. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – można dodać na koniec. Z perspektywy mieszkańców San Cristobál fenomen 32 to wizja rodem z horroru, ale dla dzieci należących do republiki, „dzikich” dzieci, mała wspólnota, którą zbudowały, mogła jawić się jako upragniona alternatywa dla ciągłych dyrektyw, kar, kłamstw i cierpienia, jakich doświadczyły ze strony dorosłych.

 

autor: Kinga Wyskiel

Komentarze