Kiedy wyją psy...

recenzja książki: Jakub Żulczyk, Wzgórze psów, Świat Książki, Warszawa 2017, ss. 864.


We współczesnej literaturze polskiej istotne miejsce zajmuje tzw. literatura „małych ojczyzn”. Autorzy (których większość opuściła rodzinne strony) widzieli w niej sposób na rozliczenie się z przeszłością, niekiedy wręcz formę terapii. Mimo powolnego przewartościowywania tego typu literatury nadal da się odnaleźć historie, które potrafią zaskoczyć oraz skłonić do refleksji. Zalicza się do nich Wzgórze psów – jedna z ostatnich powieści Jakuba Żulczyka.

Pozornie może się wydawać, że Wzgórze psów to po prostu thriller. Mroczny, mocny thriller, a osadzenie go w Zyborku – małym miasteczku położonym na Mazurach – ma podłoże autobiograficzne. Niemniej byłby to dość powierzchowny ogląd, który pozwoliłby ulecieć innym zawartym w tej książce sensom.

W powieści występuje dwoje głównych bohaterów: Mikołaj Głowacki i jego żona, Justyna. Kłopoty finansowe zmuszają ich do opuszczenia Warszawy i przeniesienia się do domu ojca Mikołaja, Tomasza. Na tym samym podwórku mieszka również brat Mikołaja, Grzesiek. Po przybyciu bohaterowie dowiadują się, że w ostatnich tygodniach Zyborkiem wstrząsnęła fala tajemniczych zaginięć. Oprócz tego na światło dzienne wypływa wspomnienie zbrodni dokonanej na młodej dziewczynie kilkanaście lat wcześniej, w co pośrednio był zamieszany Mikołaj. Małżeństwo uważa pobyt w Zyborku za tymczasowy, jednak niemal od razu bohaterowie zostają wciągnięci w mroczne sprawy miasteczka.

W pierwszym odruchu Wzgórze psów zdaje się realizować konwencję powieści realistycznej, jednak zastosowany model narracji wyraźnie temu przeczy. W przedstawieniu panoramy polskiej prowincji oraz rzeczywistości współczesnej Warszawy Żulczyk postanowił posłużyć się narracją pierwszoosobową. Zarówno Mikołaj, jak i Justyna opisują świat takim, jakim go widzą. Jest to dla nich świat z różnych względów obcy, nieprzyjemny, momentami wręcz demoniczny. Dla samych mieszkańców Zybork stanowi po prostu dom, którego, cokolwiek by się nie działo, nie zamierzają opuszczać; niektórzy mają wręcz odwagę o niego walczyć.

Żaden z bohaterów Wzgórza nie zasługuje na miano pozytywnego. Każdy z nich ma coś, co stara się ukryć przed światem, a co stale o sobie przypomina. Mikołaj – celebryta, który wyszedł z dna nałogu – z jednej strony stara się napisać kolejną książę, z drugiej zaś odkłada swoje zobowiązania na „kiedyś” i naiwnie wierzy, że wszystko samo się naprawi. Justynę – dziennikarkę, która z niejasnych przyczyn zakochała się w byłym narkomanie – stale dręczy świadomość zdrady, której dopuściła się przed wyjazdem, oraz wątpliwości, czy dobrze zrobiła, zostając przy mężu. Postacią niejednoznaczną, a przy tym chyba najciekawszą, jest Tomasz, ojciec Mikołaja. Cechuje go twardy charakter i mimo że dawniej był tyranizującym otoczenie alkoholikiem, teraz bliżej mu do starotestamentowego Boga. Nieustępliwy, wszechmocny i budzący respekt w zasadzie u każdego, ma spory wpływ na życie lokalnej społeczności. Zamierza zrealizować wyznaczony cel bez względu na cenę, jaką przyjdzie mu ponieść. Stanowi tym samym ciekawy kontrapunkt dla Mikołaja – nałogowcy, których różni siła woli.

Z perspektywy Mikołaja Zybork prezentuje się jako miasto zatrzymane, zastygłe w czasie. Bohater uważa, że każdy młody człowiek powinien jak najszybciej z niego wyjechać, ponieważ „zmienia ono ludzi na gorsze”. Jednak w trakcie lektury można dostrzec, że Zybork stanowi w pewnym sensie miejsce wyjątkowe. Nie istnieje bowiem wyłącznie jeden Zybork. Każdy mieszkaniec ma jego własną wizję, tak samo jak każda osoba pochodząca z mniejszej miejscowości ma swój własny Zybork, Łuków, Chełm czy Zamość. Z jednej strony można go nienawidzić, nie chcieć do niego już nigdy wrócić, ale jednak nadal będzie to miejsce, które w znacznym stopniu daną jednostkę ukształtowało.

Jedne z ważniejszych pytań, jakie zostają postawione we Wzgórzu, dotyczą tego, czy karą za zło może być inne zło oraz gdzie kończą się granice sprawiedliwości. W świecie, w którym wszystkie prawne drogi zawodzą i człowiek staje sam przeciwko swoim problemom, jedynym, co pozostaje, jest wziąć sprawy w swoje ręce (bez względu na przyszłe skutki). Żulczyk wychodzi z założenia, że na każdym człowieku ciąży jakiś grzech. Grzech, który prędzej czy później przypomni o sobie i pociągnie za sobą kolejny i kolejny… Świat Wzgórza jest antyhumanitarny, ma destruktywny wpływ na relacje rodzinne, przyjacielskie – czy w ogóle ludzkie. To swego rodzaju infernalny krąg. Nie ważne, czy jest to prowincjonalny Zybork, czy „pełna możliwości” Warszawa.

Jak Wzgórze psów wypada na tle innych powieści Żulczyka? Bliżej mu zdecydowanie do utrzymanego w gatunku powieści obyczajowej Ślepnąc od świateł. W Czarnym słońcu autor zrezygnował z realistycznego kośćca na rzecz poetyki dystopijnej. O ile taka decyzja dotycząca formy jego najnowszej powieści może być poważnym krokiem w dalszej drodze pisarskiej Żulczyka, o tyle wydaje się, że to właśnie we Wzgórzu do ekstremum wykorzystał doświadczenie nabyte przy pisaniu Ślepnąc od świateł i stworzył opowieść będącą jednocześnie błogosławieństwem oraz przekleństwem: błogosławieństwem z powodu osiągnięcia wyżyn pisarskiego kunsztu, przekleństwem z racji tego, że tak wysoki poziom może okazać się niemożliwy do ponownego osiągnięcia.

Wzgórze psów to jedna z lepszych książek na polskim rynku czytelniczym ostatnich lat. Napisana z dużą wrażliwością wobec prowincji, co sprawia, że nie zostaje przedstawiona jako uatrakcyjniona. Umiejętne połączenie kilku konwencji gatunkowych sprawia, że przez całą lekturę czytelnik tkwi w ciągłym napięciu, jest zaskakiwany i nie może się oderwać. Jest ona godna polecenia zarówno miłośnikom twórczości Żulczyka, sympatykom współczesnej literatury polskiej, a także specyficznemu typowi odbiorcy – mieszkańcom prowincji, którzy mogą w niej znaleźć odpowiedź na to, jak rozliczyć się ze swoją przeszłością i odnaleźć wewnętrzny spokój. A wówczas wycie psów zacznie cichnąć…




autor: Damian Szandecki

Komentarze