Czym jest czułość według Zbigniewa Herberta?


Cóż ja z tobą czułości w końcu począć mam

czułości do kamieni do ptaków i ludzi

powinnaś spać we wnętrzu dłoni na dnie oka tam

twoje miejsce niech cię nikt nie budzi

 

Psujesz wszystko zamieniasz na opak

streszczasz tragedię na romans kuchenny

idei lot wysokopienny

zmieniasz w stękania eksklamacje szlochy

 

Opisać to jest zabić bo przecież twoja rola

siedzieć w ciemności pustej chłodnej sali

samotnie siedzieć gdy rozum spokojnie gwarzy

w oku marmurów mgła i krople toczą się po twarzy


Zbigniew Herbert, Czułość (Epilog burzy, 1998)


Czułość to wiersz Zbigniewa Herberta pochodzący z tomiku Epilog burzy z 1998, jest to więc przykład późnej twórczości Herberta. Herbert po roku 89. zaliczany jest do tzw. „starych mistrzów”. Ten późny Herbert dąży do swoistego „stworzenia siebie na nowo” i szuka odpowiedzi na pytanie, czy jest jakaś wartość, której należałoby się poddać. Jako jeden z utworów symptomatycznych dla tego okresu twórczego u Herberta można podać utwór Czułość.

Podmiot liryczny rozpoczyna od pytania do tytułowej czułości. Niejako rozkłada bezradnie ręce nie wiedząc, cóż z nią począć. Pierwsza strofa przynosi refleksję nad naturą czułości – to uczucie, które przychodzi niechciane[1], budzi też swoisty niepokój – czułość powinna „spać we wnętrzu dłoni na dnie oka tam/twoje miejsce”. Powinna więc zostać ukryta, niezauważona, skrywać się w drobnych gestach, nie ujawniać się zbyt mocno.



Druga strofa pokazuje jednak, że tak często się nie dzieje i czułość, wydostając się „na zewnątrz”, psuje wszystko i przeinacza, zmienia ogląd sytuacji („zamieniasz na opak”). Co więcej, podmiot liryczny boi się, iż jego uczucie może ulec swoistej trywializacji („streszczasz tragedię na romans kuchenny/idei lot wysokopienny/zmieniasz w stękanie eksklamacje szlochy”). Pojawia się więc obawa, iż czułość łatwo może ulec wypaczeniu i stać się pozą, czymś nieautentycznym, zafałszowanym. Tym samym temu autentycznemu uczuciu może zostać odebrany element wiarygodności i ze swoistego fenomenu psychiki ludzkiej, stanie się elementem spektaklu[2]. Czułość przeradza się więc w owe „stękanie eksklamacje szlochy”, a więc ulega wyolbrzymieniu, zafałszowaniu, uspektaklowieniu.

Ostatnia strofa przynosi namysł ponownie nad naturą czułości – opisać ją, znaczy zabić, ponieważ powinna ona siedzieć w „ciemności”, w ukryciu, nie uobecniać się aż nadto. by nie wypaczyć swego właściwego sensu. Jeśli zaś, podążając za podmiotem lirycznym, opisać znaczy zabić, to pojawia się tutaj sugestia, że wyrażenie psychiki ludzkiej, uczuć ludzkich, jest w jakiś sposób niemożliwe, tragicznie niemożliwe. A więc nadanie dźwiękowej lub zapisanej formy swemu uczuciu, a więc jego uobecnienie zewnętrzne stanowi zabicie go w tym „prawdziwym” wymiarze.

Z czułością nie należy więc się obnosić? Tak można by zapytać. Przecież, jak czytamy dalej: „twoja rola/siedzieć w ciemności pustej chłodnej sali/samotnie siedzieć gdy rozum spokojnie gwarzy”. A więc czułość zostaje poddana pewnemu zatuszowaniu, ukryciu. Nie należy się z nią obnosić, a raczej zostawić ją w pewnym wycofaniu. Jednakże, o czym też mówił wers „opisać to jest zabić”, często chcąc ustrzec się owego „skażenia”, steatralizowania, spłycenia czy strywializowania naszych uczuć, a więc próbując zachować czułość w „nienaruszonej postaci”[3], nie chcąc by wyrażenie doprowadziło do jej deformacji, tłamsimy w sobie owo uczucie. Podmiot liryczny stwierdza bowiem na koniec: „w oku marmurów mgła i krople toczą się po twarzy”. Właśnie te marmury, rzeźby, a może ludzie-rzeźby, są tym, co zostaje, kiedy staramy się nie obnosić ze swoją czułością nad wyraz.

Co więc pozostaje? Czy jesteśmy tylko rozciągnięci między tymi dwiema skrajnościami – ekstremum czułości w jej steatralizowanym zakłamaniu lub ciche łzy marmurów i mgła oczu zamykające ową czułość w ciemności? Wydaje się, że nie do końca, że jest w tym jakaś ironia. Czułości nie można się wyrzec, wyzbyć, zepchną. Gdyby to faktycznie było możliwe poeta nie zwracałby się do niej, nie rozkładał bezradnie rąk gdy „wychodzi” na światło dzienne nieproszona.

Pierwsza strofa jest więc pytaniem zadanym czułości, druga strofa pokazuje jedną ze skrajności a więc ową nadmierną uczuciowość, trzecia zaś uczuciowość stłamszoną.

Czułość jest częścią ludzkiej natury, jest czymś, co przynależne człowiekowi, nie zaś jego czynom. Podobną myśl, jednak w kontekście okrucieństwa proponował Andrzej Leder[4]. Skoro nie możemy uciec przed czułością, a dać jej albo nadmierny, albo niewystarczający wyraz, to znaczy, że z jakiegoś powodu wolimy ją skrywać lub się z nią obnosić, odbierając jej tym samym szczerość, a nawet rację bytu.

Olga Tokarczuk przypomina nam ostatnio o potrzebie "czułego narratora", jednak zdaje się, że to Herbert najdokładniej dał odpowiedź na to, na czym owa szczerość polegać powinna, a może raczej - na czym nie powinna. Wystrzegajmy się fałszu i spektaklu, a zechciejmy odnaleźć w sobie autentyczną czułość i brońmy jej przed wypaczeniem. Oddajmy czułości bezinteresowność.

 

autor: Kinga Wyskiel

[1] J. Bakuła, Czułość u Herberta, „Teologia Polityczna Co Miesiąc” 2014, nr 8 (13), s. 20.

[2] „Spektakl, ujmowany za pośrednictwem jego własnych kategorii, jest afirmacją pozoru oraz taką afirmacją całego życia ludzkiego, a więc życia społecznego, która sprowadza je do zwykłego pozoru. Krytyka docierająca do prawdy spektaklu rozpoznaje w nim jednak widoczną negację życia; negację życia, która stała się widoczna”. (G. Debord, Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, przeł., wstęp i komentarze M. Kwaterko, Warszawa 2006, s. 35-36.)

[3] J. Bakuła, dz. cyt., s. 21.

[4] A. Leder, Antropologiczny status okrucieństwa, [w:] Portrety przemocy: Filozofia – społeczeństwo – kultura, red. W M. Baczewska, Lublin 2008, s. 22–28.

Komentarze